Home » Posts tagged 'szacunek'

Tag Archives: szacunek

Blog

Pożar w burdelu albo 30 srok za ogon – o urokach wielozadaniowości

Moja przyjaciółka wygłosiła kiedyś takie zdanie: „Wiesz, nie da się być jedną d…na 5 weselach”, jako komentarz do tego, że ludzie robią tysiące rzeczy na raz i wydaje się im, że są tacy multizadaniowi oraz mega efektywni. Niestety to nie ma nic wspólnego z efektywnością, a jedynie z bałaganem… 

Znacie taką sytuację? Rano otwieracie mail, a z niego wysypują się setki nowych wiadomości. Zabieracie się za odpowiedzi, a tu za chwilę pojawia się chmurka z boku, że przyszła nowa wiadomość. Zostawiacie więc tą, którą pisaliście i zaglądacie do skrzynki. I powtarzacie tak za każdym razem, kiedy przychodzi nowa wiadomość. A potem na koniec dnia okazuje się, że macie rozgrzebanych kilkadziesiąt maili, żaden nie wysłany i wszystkie w fazie koncepcji. Znacie to? Założe się, że tak.

Miałam kiedyś taką sytuację na szkoleniu – jedna uczestniczka wyłożyła na stół przed sobą 2 telefony komórkowe i z częstotliwością co najmniej raz na 5 – 10 sekund odświeżała ekran obu z nich, sprawdzając czy przyszły jakieś wiadomości. I tak przez 2 dni.  I nie, nie była maklerem giełdowym, któy musi monitorować 5 giełd na raz. Ani nie miała jakiejś sytuacji ekstremalnej w pracy lub też rodzinnej, które wyjaśniałyby takie zachowanie. W efekcie tak naprawdę trudno jej się  było skupić się na jakimkolwiek z wykonywanych ćwiczeń, zastanowić się nad swoimi wyzwaniami, a także zaangażować się w pracę zespołową. A na początku w rundce zapoznawczej powiedziała, że najbardzej zależy jej na tym, aby zmienić to jak funkcjonuje do tej pory. I kiedy miała szansę przyjrzeć się sobie, to akurat oglądała ekran telefonu.

Z kolei znajoma trenerka prowadziła kiedyś szkolenie dla grupy  managerów z efektywności osobistej. Prosili ją, a wręcz błagali o to szkolenie, bo uznali wszyscy, że mają z tym mega problem. Przyszedł dzień szkolenia i każdy z nich przyszedł na salę szkoleniową z laptopem. Po około pół godziny prowadzenia szkolenia, gdzie panowie siedzieli ciągle z głowami w komputerach, z zaangażowaniem w zajęcia na poziomie minus dwieście, ona przerwała szkolenie i zapytała się ich:

Trenerka – Po co tu jesteście?

Grupa- Żeby nauczyć się efektywności osobistej

Trenerka: Brawo!!! To w takim razie powiedzcie mi, co zrobiliście dla siebie przez ostatnie  30min w tym celu?

Zapadła cisza. Żaden z nich nie zająknął się nawet odnośnie tego i w ogóle nie wiedzieli za bardzo co się dzieje na szkoleniu. Po tej rundce ,wszyscy zamknęli komputery, odłożyli na bok i zaczęli pracować, tym razem dla siebie.

Zastanawia mnie wciąż, czemu ludzie inwestują swój czas, pieniądze, często nie małe, a potem pozwalają sobie na takie marnotrawstwo wszystkiego. No, ale jak mówi król Julian :” Człowieki są dziwne!”

Coś Wam te historyjki mówią? Bo mnie, aż zapala się czerwona lampka i daje po oczach napisem  pt. WIELOZADANIOWOŚĆ –  nie istnieje!!! Wydaje nam się tylko, że jesteśmy w stanie wykonywać kilka czynności na raz. Ale tak naprawdę nasz mózg jest się w stanie skupić na wykonywaniu JEDNEJ i TYLKO JEDNEJ rzeczy w danym momencie. Nasz mózg do chwili obecnej nie wyewoluował, aż tak bardzo,żeby być multizadaniowy.On się jedynie przerzuca między zadaniami. Może to za jakiś czas się zmieni 😉 Ale ostatnia ewolucja mózgu trwała podobno jakieś 5000 tyięcy lat, więc możemy sobie poczekać 😉

Badania naukowców z brytyjskiego Uniwersytetu Sussex, których wyniki zostały opublikowane na łamach PLOS ONE – przekonują, że  wielozadaniwość to droga donikąd. Poproszono 300 studentów, aby wypelnili kwestionariusz odnośnie tego, jak oceniają swoją umiejętność pracy wielozadaniowej. Aż 70 proc. z nich  było przekonanych, że są w tym nadzwyczaj dobrzy. Potem sprawdzano ich rzeczywiste zdolności. ” Jak się okazało, zdecydowanie gorzej z wielozadaniowością radziły sobie osoby twierdzące, że są w tym świetne. Badacze sądzą, że ludzie angażujący się w wiele zadań jednocześnie robią to, ponieważ brakuje im zdolności do zagłuszenia rozpraszających bodźców i skupienia uwagi na jednej rzeczy”.

Ekhmm… znaczy się, że to my sami sobie robimy taki bałagan?  Brawo My!

Ja jestem fanką ogromną one step in a time – czyli jedna rzecz w danym momencie. Wielozadaniowość toleruję tylko w samochodzie, gdzie prowadzę i słucham muzyki oraz gdy sprzątam, to też słucham muzyki 😉 Ale tutaj mam wrażenie nie zakłócam pracy mojemu mózgowi 😉

Już się nauczylam, że :

  • Jak dzwonię, to skupiam się na rozmówcy i na tym, co mówię, a nie jednocześnie sprawdzam maile.
  • Jak otwieram maila, to albo od razu na niego odpisuję, albo zamykam i zaznaczam,żeby odpisać  później.
  • Jak pisze artykuł, to piszę artykuł i moim przyjacielem Word, a nie jednocześnie sprawdzanie Facebooka
  • Jak jem z kimś śniadnie/ kolację, to nie siedze z nosem w smartfonie albo nie rozmawiam wtedy przez telefon
  • Jak spotykam się z klientami, to wyłączam telefon- to jest czas dla nich, a ja chcę im dedykować moją uwagę i wysłuchać ich.

Myślę sobie, że wielozadaniowość to test na jakość tego, co ofiarujemy sobie i innym. Czy chcemy, żeby rzeczy,sprawy,rozmowy,czas spędzany z bliskim miał jakąś wartość? Czy szanujemy pracę, którą wykonujemy? Martin Seligman mówi, że jednym z elementów życia spełnionego jest uważność. I tak sobie myślę, że jeżeli pojawia się wielozadaniowość, to coś szwankuje w tej naszej uważności. Na wielozadaniowość jest jedno lekarstwo- szacunek do samego siebie i myślenie o tym co i  jakiej jakości z siebie dajemy w danym momencie.

A jak Wy sobie dajecie radę z wielozadaniowością? Jakich siebie dajecie innym? Jesteście na 100 czy może tylko 50%?

Szukamy łosia

Ostatnie przypadki rekrutacyjne moich klientów skłaniają mnie do refleksji, że pracodawcy bawią się w grę pt. Szukamy łosia. Szukanie zaczynam się już na etapie ogłoszenia o pracę, gdzie kamufluje się kogno bongo jakie jest na danym stanowisku, albo piszę się nieprawdę. Przysłowiowym łosiem jest kandydat/ kandydatka, z którym można zrobić co się tylko żywnie podoba, bo i tak to on/ona jest po stronie proszącego. Często liczą pracodawcy na to, że łoś/łosica (wiem,że fachowo się to nazywa klempa, ale kojarzy mi się to ze starą klempą, więc wolę łosicę), zdecyduje się na wszystko, co zaproponują, bo na rynku pracy bryndza i trzeba brać co dają.

Zadziwia mnie i przeraża ten brak szacunku do drugiego człowieka. Mam wrażenie, że poziom chamstwa, bezczelności, prostactwa, bylejakości, traktowania kogoś z góry wzrósł ostatnio znacznie wśród pracodawców. Bo jak inaczej można mówić o tych poniższych przypadkach?

Moja klientka została poproszona o podpisanie weksla in-blanco z tytułu tego, że zostanie zatrudniona w pewnej firmie i zajmie się sprzedażą jej produktów. Kiedy powiedziała, że nie podpisze, bo to chyba jakiś żart, pan rekrutujący jej odpowiedział:”Ale my tu wszyscy musieliśmy to podpisać. To tylko taka proforma”.  No ładna mi proforma, jeżeli w przypadku zwolnienia pod byle pretekstem, możesz stracić wszystko.  Gratuluję tym, którzy podpisali.

Inny z kolei klient był rekrutowany przez firmę  przez ponad 5 miesięcy. Miał tych rozmów w firmie chyba z 6-7. Kolejne osoby, które z nim rozmawiały były zachwycone od bezpośredniej przełożonej, przez szefowę szefowej itp. Firma cały czas mówiła,że chcą,żeby u nich pracował i umawiała go na kolejne spotkania. Podkreślali,że już bardzo długo szukają i że on jest tym właściwym, że następna rozmowa to już tylko proforma i że pozostali kandydaci odpadli. I nagle na ostatniej prostej trafił do działu HR. A tutaj na spotkaniu dostał informację: Proces rekrutacji jest w toku.Są inni kandydaci. Odezwiemy się z informacją odnośnie naszej decyzji. Decyzja była odmowna, a uzasadnienie tak absurdalne, że aż normalnie żałosne w stylu „z tysiąca umiejętności pana, znaleźliśmy, że ma pan jedną z nich na 80% rozwiniętą,a nie na 100%. Dziękujemy” Jak się potem okazało mój klient na spotkaniu z panią z HR, nie odpowiedział zgodnie z tym,co pani oczekiwała,że odpowie.

Kolejna klientka opowiadała mi, że na spotkaniu z dyr HR-u została potraktowana jak intruz, z powodu tego, że zadawała pytania w obliczu „jej wysokości” pani dyrektor, a powinna siedzieć cicho. No cóż…okazało się, że jej pytania i pokrętne odpowiedzi pani dyrektor,  uratowały ją przed pójściem do pracy z niezłym bajzlem w środku. Wyszło też przy okazji, że tak właściwie to nie szukają oni menedżera ( a na to stanowisko była prowadzona rekrutacja), a właściwie to specjalisty i na razie to jeszcze nie wiedzą, gdzie on będzie w strukturze i za co będzie odpowiadać.

Mnie osobiście z kolei „rozbroił” jeden klient, który pod pozorem pt. musimy panią jeszcze sprawdzić lepiej czy się nadaje pani do prowadzenia dla nas szkoleń, stwierdził, że demo szkolenia  trwające 2 godz. mu nie wystarcza i poprosił o próbkę w postaci jednodniowego szkolenia. Kiedy zapytałam się,czy zamierza za to zapłacić, bo nie kwalifikuje się to jako demo szkolenia, to się oburzył.

Ja nie wiem, czy coś się ostatnio porobiło, czy po prostu moi klienci trafiają na takie ciekawe przypadki. Dodam tylko, że wszystkie opisane wyżej przypadki pochodzą ze znanych na rynku firm. Sądzę jednak, że czasy zrobiły się ciężkie i wydaje się niektórym, że wszystkie chwyty są dozwolone. Zastanawiam mnie jednak, czy te osoby, które tak „cudownie” postępują z kandydatami, to kiedy stają nagle po drugiej stronie, to też się tak zachowują? A może dziwią, że jest jak jest?

Jestem za tym, żeby łosi szukać, tam gdzie ich miejsce. O np.tutaj A ludzi traktować jak ludzi czyli  z szacunkiem, kompetentnie i w taki sposób, w jaki by się chciało samemu być traktowanym.